I tak pewnego wiosennego dnia, rankiem stanęłam u bram Levens Hall. Właśnie opadła mgła, a słabe poranne promienie słońca nie zdążyły jeszcze przebić się przez chmury. Ledwo widoczna bryła Elżbietańskiego pałacu otoczonego zielenią, wszędobylska cisza oraz wilgotna atmosfera sprawiły, że z jednej strony czułam, że jestem tu sama, z drugiej jednak, doświadczałam na sobie jakby spojrzenia obserwujących mnie oczu… Ogród został dopiero otwarty i w okolicy nie było innych zwiedzających. Panujący tu nastrój sprawił, że z trudnością i jakby pewnym lękiem szłam wzdłuż budynku do widniejącej przede mną bramy ogrodowej. Chociaż niewielka, stanowiąca jedynie mały otwór w grubym murze brama hipnotycznie zapraszała mnie do swego wnętrza. Ogród we frontowej części pałacu był niewielki, schludnie utrzymany i dość ładny. Ja jednak nastawiona byłam na obejrzenie zawartości ogrodu za murami i nie zwracałam uwagi na pospolite w Wielkiej Brytanii żywopłoty czy też niewielkie strzyżone piramidy… Przyjechałam tu specjalnie dla topiar zaprojektowanych przez Monsieur Beaumonta, jedynej żywej pozostałości po człowieku, który brał udział w tworzeniu ogrodów Wersalu i Hampton Court. Ścieżka prosta, furta niewielka i nawet widok przez nią dość pospolity… Moja fascynacja jakby osłabła. Może trochę się zawiodłam… I wtedy obróciłam się w lewo…

Tego widoku nie zapomnę nigdy w życiu!! Jak olbrzymie dinozaury z prehistorycznych czasów tuż przede mną wyrastały z ziemi masywne bryły kilkunastometrowych zielonych posągów. Jak Alicja w Krainie czarów z uniesioną ku górze głową szłam w głąb ogrodu niczym dziewczynka za białym królikiem. Soczysta zieleń krzewów, ich ogrom w powiązaniu z wilgotnym wiosennym powietrzem sprawia, że straciłam poczucie normalnie odbieranej perspektywy, świadomość swego niewielkiego rozmiaru przytłaczała, a niesamowite kształty krzewów sprawiły, że nierealne stało się realne. Ogród był napakowany topiarami, zielonymi rzeźbami które pamiętają czasy Aleksandra Pope, tego samego który swym esejem w 1713 roku zapoczątkował krucjatę przeciw tym „zielonym potworom”. To między innymi za jego sprawką możni ówczesnych czasów bardzo szybko wyzbyli się ze swych ogrodów wszystkich strzyżonych form… na ich miejsce nastały krajobrazowe ogrody Kenta i Browna… Ale nie tu, nie w Levens Hall. Tu jest ostoja tych olbrzymów. Niektóre z nich to w 100% oryginalne, ponad 300 letnie okazy cisów i bukszpanów, które starannie przycinane są w fikuśne kształty. Już od roku 1688, kiedy to właściciel posiadłości Colonel Grahame zlecił słynnemu artyście zaprojektowanie ogrodu, kilkanaście pokoleń ogrodników dba o ogród w Levens Hall. O dziwo jednak do dnia dzisiejszego pracowało tu jedynie 10 głównych ogrodników, którzy całe swoje życie poświęcali tym przepięknym ogrodom. Posiadłość od ponad 700 lat pozostaje w rękach tej samej rodziny, która nie zwracając uwagi na zmieniającą się modę ogrodową dba o wygląd ogrodu. Ciekawostką jest również to, że opiekunem ogrodu była prawie zawsze kobieta – żona pana na włościach, która zazwyczaj żyła znacznie dłużej od swego męża. (Podobno rzeczy miały się tak za sprawką cyganki, która nie wpuszczona do pałacu przeklęła jego właściciela przepowiadając wcześniejszą śmierć każdego z kolejnych panów Levens Hall.) W ciągu tych długich lat topiary, tak jak i zabudowa pałacu zmieniały nieco swój kształt. W tej jakże długiej historii istnienia ogrodu zdarzały się też pewne potknięcia pielęgnacyjne. Na przykład za czasów kiedy ogrodem opiekowała się synowa córki założyciela ogrodu – Viscountess Andover, która postanowiła pozwolić ogrodowi na swobodny rozrost. Efekt tego był taki, że jej następczyni oraz jej ogrodnik musieli wymienić 9 mil obwódki bukszpanowej, która nie nadawała się do dalszego strzyżenia. Od tamtej pory jednak ogród przechodząc z rąk do rąk jest starannie pielęgnowany. Ogrodnicy z wielką dokładnością i pieczołowitością strzygą krzewy w kształty przypominające gigantyczne kilkunastometrowe grzyby, żuki, ślimaki, bezy, stożki, walce i spirale. Kiedy w kwietniu odwiedzałam posiadłość strzyżone żywopłoty i bajeczne topiary w towarzystwie wiosennych kwiatów zapierały dech w piersi. Ogród z topiarami to tylko fragment całego założenia, dalej znajdują się bowiem jabłoniowy sad, gaj leszczynowy, ogród ziołowy oraz powstała w 1994 roku, otoczona lipowymi tunelami nowa część ogrodu z fontanną. Ogród w Levens Hall to z pewnością jedyny w swoim rodzaju rodzynek na torcie sztuki ogrodowej, a wizyta w nim to jak podróż do świata Alicji z Krainy Czarów…
Topiary to sztuka strzyżenia drzew i krzewów w różnorodne kształty. Najprostszą formą topiar są żywopłoty, stożki oraz kule. Jednak wytrawni ogrodnicy potrafią wyczarować z krzewów także bardziej skomplikowane kształty takie jak cyfry, arabeski, łuki, postaci ludzi i zwierząt, a nawet całe krajobrazy. Według Pliniusza Starszego, sztucznie formowane krzewy występowały w ogrodach starożytnych już w 38 roku p.n.e. Pod koniec 1 wieku naszej ery były już popularne i występowały w większości ogrodów zamożnych rzymian, którzy podbijając kolejne państwa i tworząc na ich terenach swoje siedziby rozprzestrzeniali wiedzę i modę na topiary. W mrocznych czasach średniowiecza gdzie ludzie myśleli raczej o przetrwaniu niż o pięknie ogrodów, sztuka strzyżenia krzewów przeżyła ukryta za klasztornymi murami. Po kilku setkach lat ponownie odkryta przeżyła swój wielki powrót w okresie renesansu. Począwszy od XV wieku nastało 300 złotych lat topiar, w których strzyżone formy występowały zarówno w postaci olbrzymich połaci geometrycznych parterów jak i pojedynczych rzeźb ogrodowych. Późniejsze ogrody krajobrazowe prawie w całości wyparły topiary. Sporo z nich oparło się jednak wiatrowi zmian. Niektóre z nich przetrwały kryjąc się w ogrodach wiejskich, inne zachowały się za kamiennymi murami pałaców i zamków angielskiej arystokracji. Obecnie na całym świecire, w każdym ogrodzie możemy napotkać na jakieś formy topiar czy to w postaci żywopłotów, strzyżonych kul, czy też w japońskiej odmianie tej sztuki – bonsai.
Tekst i zdjęcia Agnieszka Hubeny-Żukowska, Pracownia Sztuki Ogrodowej