Moja kolejna wyprawa po angielskich ogrodach zakończyła się nie tylko sukcesem, ale i wspaniałą zabawą. Tym razem moja droga potoczyła się zupełnie inaczej niż bywało to wcześniej. Wybierając ogrody nie kierowałam się tylko ich atrakcyjnością pod względem kompozycji, położenia, wykorzystanych roślin, stylu, czy znanego projektanta… Mój wybór został ograniczony do faktu, czy ogród posiada labirynt, czy też nie. Podczas tygodniowego pobytu w Wielkiej Brytanii zwiedziłam kilkanaście ogrodów, które poszczycić się mogą labiryntami. Wycieczka zdawałoby się monotematyczna i być może nudna. Ależ nic takiego. Nigdy w życiu nie bawiłam się lepiej!!
Jednym z ogrodów, który mogę polecić nie tylko miłośnikom roślin, ale także osobom lubiącym dobrą zabawę na świeżym powietrzu, a przede wszystkim rodzinom z dziećmi jest Longleat House. Jest to olbrzymia posiadłość (360 ha), leżąca w południowej Anglii w hrabstwie Wiltshire w pobliżu miasta Warminster. Od roku 1541 należy do potomków Sir Johna Thynna, który kupił własność ziemską będącą wcześniej klasztorem augustianów, a następnie po wielkim pożarze w 1567 przebudował dom. Od tamtej pory wiele zmian zaszło w samym budynku i w jego otoczeniu. Niegdyś pałac okolony był elżbietańskimi, formalnymi ogrodami rozciągającymi się niemal po sam horyzont. W dalekich czasach przyroda odbierana była, jako śmiercionośna, dlatego taka zapora z ogrodu, w którym wyraźnie widać było rękę człowieka – ogrodnika, stanowiła pewnego rodzaju barierę bezpieczeństwa dla wytwornych dam i ich świt. W XIX wieku odbiór przyrody uległ olbrzymiej zmianie. Romantyczni poeci pisali o pięknie natury, zaczęła się era krajoznawczych podróży do najdzikszych zakątków Walii i Szkocji. Jednak, po co podróżować skoro naturę można mieć tuż za oknem? Wielcy architekci tacy jak panowie Capability Brown oraz Humphrey Repton dokonali niebanalnych zmian w całej europie projektując ogrody krajobrazowe, które przedstawiały „ulepszoną naturę”. Te zmiany dotyczyły również Longleat.

Żyjący w XIX wieku I Markiz Bath Thomas Thynne zatrudnił Capability Browna. Ogrody formalne zostały starte z powierzchni ziemi, a na ich miejsce pojawił się park krajobrazowy z malowniczymi drogami dojazdowymi, które oglądać można do dziś dzień. Mnie trochę szkoda ogrodów, które na historycznych rycinach wyglądają imponująco… Jednak z biegiem lat nadeszły kolejne zmiany. Rodzina Thynn jest bardzo płodna, jeżeli chodzi o pomysły, widać też, że bardzo ceni swoje ziemie. VI Markiz Bath musiał ratować posiadłość przed bankructwem. Aby wyjść z tej sytuacji odważył się nie tylko udostępnić pałac zwiedzającym, wpadł też na inny „szalony” jak na tamte czasy pomysł. W 1966 otworzył w Longleat pierwsze safari poza Afryką!! Jest to prawdopodobnie pierwszy tego typu ogród na świecie. Safari ciągle funkcjonuje i cieszy się olbrzymim powodzeniem. Teraz dochodzimy do czasów współczesnych i do VII Markiza Bath – Alexandra Thynna, który słynie z zamiłowania do labiryntów, a to przecież one przyciągnęły mnie do Longleat!! Labiryntów jest aż 5 i nie wliczam tu kilku innych wymalowanych na nawierzchniach placów. Jest labirynt luster zaprojektowany przez Adriana Fishera, który choć nieduży daje sporo wrażeń. Labirynt Miłości, w stylu renesansowego ogrodu różanego – dzieło Grahama Burgessa oraz labirynt Słońce i Księżyc z niskich żywopłotów bukszpanowych autorstwa Randolla Coatea. Labirynt różany jest stosunkowo młody i wymaga jeszcze kilku lat, żeby jego „ściany” stały się bardziej zwarte, natomiast Słońce i Księżyc należy oglądać z piętra pałacu. W ogrodzie jest jednak jeszcze jeden labirynt, który został zaprojektowany przez Grega Brighta i jest wykonany z wysokich na 2 metry żywopłotów cisowych. Ten ostatni jest według mnie jednym z cudów sztuki ogrodniczej. Powstał w roku 1975 i jeszcze kilka lat temu mógł szczycić się niebanalnym mianem najdłuższego labiryntu na świecie!!! Stworzony został z 16000 krzewów cisu i pokrywa powierzchnię około 6000m2. Całkowita długość ścieżek to około 2,7 km, a średni czas przejścia od wejścia do wyjścia to około 90 minut (licząc w tym liczne zagubienia). Labirynt ma obecnie ponad 35 lat, więc zwartość żywopłotów tworzących jednocześnie jego ściany oraz wspaniały wzór, który można podziwiać z centralnej wieży, jest wprost idealna. Labirynt jest uważany za wzór 3D, ponieważ oprócz atrakcji w poziomie czekają nas również niesamowite przeżycia podczas przechodzenia poprzez 6 mostków, które niczym tylne furtki, małe oszustwa, przenoszą nas nad dwoma lub trzema liniami ścieżek. Właśnie na tych mostkach odpoczywają również „spekulanci”, którzy wskazując sobie palcami optymalne kierunki marszu, planują swoją dalszą drogę. Te planowania oczywiście w niczym nie pomagają, bo schodząc pomiędzy wysokie ściany żywopłotów i klucząc jego skomplikowanym wzorem już po kilkudziesięciu metrach tracimy zupełnie orientację. Zabawa przednia, dorośli wraz z dziećmi we wspólnym szale odnalezienia właściwej drogi. Nie pamiętam, kiedy tak oryginalnie spędzałam czas!! Planując z mostku nr 1 przejście na mostek nr 2 nagle trafiamy na mostek nr 4!! Turyści z Chin opracowali jeszcze inną metodę. Jedna osoba stoi na mostku i krzyczy, w którą stronę mają skręcić pozostali. Skutek? Brak skutku!! Jedyną i najprawdziwszą prawdą jest to, że żeby wyjść z labiryntu trzeba się po prostu w nim zgubić!! Nagrodą jest wieża usytuowana na środku wzoru. Ma wysokość 2 pięter i widać z niej cały labirynt, który jest przepiękny. Widać też rzesze błądzących turystów, więc z niesłychaną wprost satysfakcją można zejść schodami w dół i boczną furtką wydostać się na zewnątrz. Można też podążyć do wyjścia labiryntem, ale na to decydują się chyba tylko szaleńcy. Dopiero teraz spoglądamy na zegarek… Nie wiadomo jak od początku naszej podróży w labiryncie upłynęło ponad 1,5 godziny!! Ten niewielki zdawałoby się fragment terenu to jakby inny wymiar. Czarna dziura, która fascynuje, wciąga i co najdziwniejsze wcale nie przeraża. Ani przez moment nie czułam się zagrożona czy tak naprawdę zagubiona. Chęć odnalezienia wyjścia oraz ciągle pojawiająca się pewność słuszności wyboru drogi powodują, że właściwie nie ma czasu na zastanawianie się nad swoim położeniem. Chęć dotarcia do celu jest najsilniejsza. Labirynt jest mistrzostwem jedynym w swoim rodzaju. Nie dość, że przysparza wspaniałej zabawy to jeszcze sam w sobie jest po prostu dziełem sztuki. Nie jest to typowy kwadratowy czy okrągły design. Labirynt zajmuje powierzchnię prostokąta, który wypełniony jest licznymi, nieregularnymi zygzakami, falami i ślimakami. Jest to jeden z najciekawszych labiryntów, jaki miałam okazję odwiedzić.
Cały park przy Longleat jest wypełniony różnorodnymi atrakcjami dla całej rodziny. Jest to Bardziej park rozrywki niż typowy teren przy historycznej rezydencji. Jednak również arystokraci dla zachowania swoich dóbr muszą iść z duchem postępu i podążać za wymaganiami, jakie stawiają im zwiedzający. W Longleat oprócz pałacu, wspomnianego labiryntu i niewielkich, acz ciekawych ogrodów można skorzystać z wielu innych atrakcji, jakimi są park przygody, safari, mini zoo, jaskinia nietoperzy, karuzele, lody i oczywiście różowa wata cukrowa…
Tekst i fot. Agnieszka Hubeny – Żukowska