W poszukiwaniu interesujących ogrodów nie jednego miłośnika ciekawość zaprowadzi nawet w najdalsze zakątki świata. W Wielkiej Brytanii, ze względu na ilość założeń, zdawałoby się, że „szukanie ogrodu” raczej nie wchodzi w rachubę. A jednak. Wyjeżdżając, co roku do Anglii staram się zobaczyć jak najwięcej, zbaczam też z utartych szlaków turystycznych wynajdując ogrody, o których nie jest aż tak głośno. Tym razem postanowiłam zwiedzić ogród przy Iford Manor położony w hrabstwie Wiltshire, niedaleko miasta Bath. Odnalazłam miejsce na mapie, wsiadłam w samochód i ruszyłam w trasę. Problemy z trafieniem na miejsce zaczęły się już przy pierwszej bocznej drodze, kiedy to okazało się, że ze względu na nadzwyczaj małą szerokość, (co nie jest rzadkością w Anglii) jest ona jednokierunkowa, co jest już raczej mniej oczywiste. Szukając następnego zjazdu trafiłam na jeszcze mniej okazałą drogę, drużkę… polną ścieżkę prawie, ale do jazdy samochodowej przeznaczoną, bo znaki drogowe były! Tym przesmykiem, wąskim, wyboistym i otoczonym wysokimi skarpami ruszyłam dalej w obranym kierunku. Tym razem nie było również łatwo, bo droga okazała się coraz bardziej stroma, biegnąca pod górkę w dodatku w obniżeniu terenu. Krajobraz zaczął się zmieniać pojawiła się piękna dolina i zaczęłam się czuć jakbym cofała się w czasie. Gdzieś za mną pozostały pobliskie miasteczka i wioski, które w Anglii przecież i tak nie wyglądają zbyt nowocześnie… Nie wiem czy ta zapomniana zdawałoby się droga, czy pagórkowaty krajobraz stworzyły atmosferę, w której czuło się odrobinę magii. Wpatrywałam się w dal wyszukując jakiegoś znaku zapowiadającego obecność pałacu i ogrodu. No i się doczekałam, ale nie pałacu, nie zamku tylko rwącej rzeki. Potem pojawił się przepiękny most, nie mostek! Most! Masywna kamienna konstrukcja ozdobiona rzeźbami. Rzeka na drugim brzegu została poskromiona przez wysoki mur tworząc jakby fosę, a gdy oderwałam oczy i spojrzałam w górę wiedziałam, że dotarłam do celu…

Tylko czy to, aby na pewno nadal Wielka Brytania? Roztaczający się pagórkowaty krajobraz pełen smukłych cyprysów, przypominał raczej Toskanię. Czytałam wcześniej o Iford Manor i wiedziałam, że jadę zobaczyć ogród w stylu włoskim, ale nie spodziewałam się, tego, co właśnie ukazało się moim oczom…
Iford było zamieszkane już w czasach rzymskich, wybudowany z kamienia pałac został wzniesiony w średniowieczu na stromym zboczu malowniczej doliny u podnóża, której przepływa rwąca rzeka Frome. W wieku XIX pałac zyskał dodatkowe skrzydło oraz przepiękny położony na tarasach ogród. W 1899 roku właścicielem Iford Manor stał się angielski architekt i projektant ogrodów Harold Peto, który nie dość że ubóstwiał ogrody włoskie to był również członkiem ruchu artystycznego Arts & Crafts. Znamienne jest to, że członkowie tego ruchu dążyli do odnowy rzemiosła artystycznego i powrotu do rękodzieła, przeciwstawiali się też produkcji fabrycznej. Przekonania i zamiłowanie architekta tu w Iford dały niesamowite rezultaty! Ogród jest pełen włoskiej architektury, kolumn, rzeźb, urn, i sarkofagów. Korzystając z ukształtowania terenu Peto stworzył tarasowy ogród, w którym, wśród innych wnętrz znalazło się zarówno miejsce dla typowego dla ogrodów włoskich giardio secreto – małego ukrytego ogrodu, jak i malowniczego skrawka ogrodu japońskiego…

Droga do ogrodu Peto prowadzi pomiędzy rwącą rzeką, a otoczoną zielenią niewielkich przedogródków, starszą częścią zabudowań. Dalej należy przejść przez olbrzymią kutą bramę z potężnymi kamiennymi filarami na dziedziniec. Tu utwardzona, nierówna nawierzchnia z kamienia skręca, prowadząc zwiedzających wzdłuż obrośniętej glicynią fasady pałacu, aby zniknąć za znacznie mniejszą wkomponowaną w mur furtą. Dopiero tu zaczyna się właściwy ogród.

Za furtą nawierzchnia nagle zmienia się na wąską ścieżkę z płyt kamiennych, na którą z wszystkich stron wylewa się gęsta zieleń krzewów i bylin. Idąc jej biegiem skręcamy w lewo gdzie ścieżka ponownie rozszerza się tworząc nieduży kamienny taras przylegający do pałacowej elewacji. Dodatkowym atutem tego miejsca jest półkolisty zbiornik wodny, do którego, z okalającego z tyłu muru, szemrząc spływa woda. Zarówno z prawej jak i z lewej strony zbiornika znajdują się niewielkie schody. Inne chody, znacznie już z resztą szersze i okazalsze prowadzą też w pewnej odległości od elewacji, wzdłuż budynku, tarasami w górę. Właśnie tymi schodami należy się udać, aby móc podziwiać dalsze części kipiącego zielenią ogrodu. Poszczególne tarasy tworzą oddzielne wnętrza ogrodowe z trawnikiem i kolorowymi rabatami, mury przy stopniach udekorowane zostały pięknymi wazami i donicami, a tu i ówdzie z zza krzewów wychylają się utrwalone w kamieniu i metalu postaci zwierząt i ludzi. Niższe i wyższe mury utrzymujące ziemne tarasy wprost ociekają roślinnością. Dodatkowo „włoskości” dodają ogrodowi lawenda, strzeliste cyprysy oraz strzyżone cisy i bukszpany. Mijając oranżerię trafiamy na następny taras, z którego idąc w prawo natrafimy na rwący, kręty strumień otoczony różnymi gatunkami paproci oraz innych roślin lubiących wilgotne podłoże. Jeżeli wybierzemy przeciwny kierunek trafimy na wysoki mur otaczający ogród, a za nim na sad i łąkę z wystrzyżonymi w darni krętymi ścieżkami. Idąc jedną z nich trafiamy ponownie na furtkę prowadzącą do ogrodu. Tym razem jest to bardziej formalna część. Tuż za furtką znajduje się altana obrośnięta glicynią a dalej – sekretny ogród otoczony murkiem, wysokimi cisami oraz kamiennymi kolumnami. Geometryczny wzór ogrodu wykonany został ze strzyżonego bukszpanu i urozmaicony olbrzymimi terakotowymi donicami. Tuż za tym malowniczym zakątkiem znajduje się następne zadziwiające miejsce. Przechodząc po kilku stopniach w górę, schylając głowę pod gigantycznym cisem, trafiamy na niewielki zacieniony staw, którego brzegi gęsto obrośnięte są mchem, paprociami, klonami japońskimi oraz bambusami. To ogród japoński, który dodatkowo ozdabiają kamienna latarenka i dużo od niej większa kamienna pagoda. Strome schody dalej prowadzą w górę, ale ja skręcam ścieżką w dół. Tam wśród zieleni widnieje budynek i to on przyciąga moją uwagę. Błądząc wśród gęstej zieleni, poprzecinanej stopniami, kamiennymi nawierzchniami i żwirowymi ścieżkami, mijając kolejne oczka wodne i przepiękne, kwitnące ku mej radości glicynie, trafiam do budynku stylizowanego na klasztor z wewnętrznym dziedzińcem otoczonym kolumnami. Na jednej z elewacji znajduje się malutki kamiennego balkonik, z którego rozpościera się cudowny widok na ogród i okolicę. Schodząc schodkami w dół trafiamy na wąską krętą ścieżkę, która prowadzi pomiędzy wysokim murem zewnętrznym i dużo niższym murkiem oporowym, który został gęsto obsadzony różnorodnymi ziołami. Wśród nagrzanych majowym słońcem kamiennych ścian rozpościera się cudowna woń szałwii, rozmarynu oraz różnych odmian macierzanki i oregano. Ta pachnąca ścieżka prowadzi w dół powracając do kamiennego tarasu, z którego rozpoczęłam podróż po ogrodzie.
Ogród Peto przy Iford Manor jest pełen niespodzianek. Dzięki krętym ścieżkom, schodom, różnorodnym wnętrzom ogrodowym, architekturze oraz przepięknym roślinom jest to ogród, w którym można spędzić praktycznie cały dzień. Dodatkowymi atutami są przepiękne widoki, które można podziwiać z różnych punktów ogrodu. Maj to wymarzony czas do zwiedzania tego ogrodu ze względu na dużą ilość glicynii, które zostały posadzone w ogrodzie zarówno, jako pnącza jak i wolnostojące drzewka. Jednak również latem i jesienią ten ogród jest pełen kolorów. Właściciele dbają o sezonowe nasadzenia donic, a ogród japoński, który jest otoczony klonami musi wyglądać fantastycznie w kolorach jesieni.

Mam nadzieję, że uda mi się tu jeszcze przyjechać, może następnym razem znalezienie drogi przyjdzie mi dużo łatwiej… Chociaż… Może te szukanie drogi to ekscytujący wstęp przed zwiedzaniem ogrodu?
Tekst i zdjęcia Agnieszka Hubeny-Żukowska