Mieszkańcy wschodu znani są ze swoich miniaturowych ogrodów. Potrafią wcisnąć cały krajobraz w małą doniczkę, której głównym elementem zazwyczaj jest misternie prowadzone drzewko bonsai. Większość mieszkańców europy narzeka na brak dużego ogrodu, jakby samo posiadanie działki miało jakiś wpływ na wygląd naszego otoczenia… Niezadbana duża działka czasami może wyglądać gorzej niż niejeden mały ogródek. Wizyty w Holandii zawsze podnoszą mnie na duchu. Tu, prawie tak jak na Wyspach Brytyjskich, ładuje moje baterie na nadchodzący sezon. W Anglii szukam ogrodów otwartych dla zwiedzających, w Holandii wystarczy wejść pomiędzy gęsty labirynt zabudowy miast i miasteczek. Domy upchnięte są tu pomiędzy drogami lądowymi i wodnymi. Na zieleń zostaje niewiele miejsca, a jednak mieszkańcy nie narzekają. Nauczyli się zagospodarowywać nawet najmniejsze fragmenty gruntu. Niektóre z nich trudno jest nawet nazwać fragmentem! Czasami są to ogródki wielkości chusteczki do nosa, szczeliny pomiędzy chodnikiem, a elewacją budynku, odsłonięty grunt wokół słupa latarni lub wąski pasek wzdłuż ogrodzenia. Większe przedogródki, w których można zmieścić na przykład ławeczkę, są w wielu miastach nie lada rarytasem. W zeszłym roku miałam przyjemność spędzić 3 dni w niewielkiej miejscowości Hazerswounde-Rijndijk niedaleko miasta Leide. Krążąc pośród szeregówek przylepionych ogrodami do różnej wielkości kanałów miałam okazję podziwiać kunszt, z jakim zagospodarowuje się tu przestrzeń. Oczywiście o gustach się nie dyskutuje, jednak holenderskie ogródki są tak specyficzne, że każdy z nich można nazwać pięknym. Pomimo plastikowych jeżyków, gnomów i krasnali… Hazerswounde-Rijndijk ciągle się rozrasta, na jednym brzegu kanału można oglądać 30 letnią zabudowę starej części osiedla, podczas gdy na drugim budują się minimalistyczne domy jednorodzinne, które sąsiadują z zabytkowym wiatrakiem… Wszystko to jednak nie ujmuje okolicy.

Ze względu na niewielkie ogródki, oraz sąsiedztwo wody Holendrzy zagospodarowują brzegi kanałów budując zawieszone nad lustrem wody tarasy i pomosty. Od strony wody szeregowe domki ubrane w gęstą zieleń wyglądają naprawdę niesamowicie. Nie gorzej prezentują się przedogródki, które w niewielkich miasteczkach mają wręcz „olbrzymie” powierzchnie liczące kilka do kilkunastu m2. W tych największych powstają ciekawe kompozycje w różnych stylach… Lub zupełnie bez żadnego stylu. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że spacerując wzdłuż ulic, nie znalazłam nawet jednego ogrodu, który nie byłby dla mnie interesujący. Można tu oglądać kompozycje niczym z nadmorskich willi, tylko w mniejszej skali. Piasek, muszle, wypłowiałe na słońcu konary oraz kilka traw. Tuż obok, w kolejnym ogródku francuski parter ze strzyżonych bukszpanów. Dalej kompozycja pełna kolorowych wiatraczków i ceramicznych misi. Następny, ogródek wiejski z malwami i niskim ogrodzeniem z wikliny… Taki spacer po cichych uliczkach holenderskiego miasteczka to pomysły na ogród w pigułce! Możemy zobaczyć tu niemal wszystko i nic nie powinno nas zaskoczyć. Nie spędzałam tu całych dni. Większość czasu poświęcałam na zwiedzanie pobliskich miast, zwiedziłam Hagę i Leiden. Zarówno jedno jak i drugie miasto zachwyca starą zabudową wysokich i wąskich kamienic pochylających się ku kanałom.

Tak, nie przejęzyczyłam się, niektóre z tych kamienic pochylają się ku wodzie. Mają już swoje lata, a woda nie sprzyja stabilności fundamentów. Pomiędzy zabudową, a kanałami jest jedynie kilka metrów, które w całości zajmują brukowane uliczki oraz chodniki. Czasami brak jest nawet miejsca na ciągi piesze. A jednak i tu mieszkańcy znajdują przestrzeń, na zakładanie ogrodów. „Ogrody”, może to brzmi zbyt szumnie jednak kamienice ubrane są w zieleń! Pomiędzy chodnikami, a elewacjami budynków mieszkańcy wynajdują kilkunasto, rzadko kilkudziesięciocentymetrowe szpary, wnęki i luki. Czasami po prostu wyjmują bruk, uzupełniają dobrą ziemią i sadzą tu rośliny. Przeróżne rośliny. Paprocie, funkie, pnącza, róże, hortensje… Co tylko zmieści się w tak niewielkiej przestrzeni zostaje posadzone. A jeżeli się naprawdę nie mieści, to przed drzwiami zostają postawione olbrzymie donice, wiadra, beczki albo skrzynie. Są jednak przypadki, gdzie nie ma ani szpary, ani miejsca na donicę… Wtedy Holendrzy wykorzystują swoje stare rowery. Wieszają na nich kosze, torby i skrzyneczki, z których wypływają kolorowe byliny, rośliny jednoroczne oraz tak uwielbiane przez nich rośliny cebulowe, (które tak na marginesie też są bylinami). Rowery zresztą, często kolorowe i naprawdę wiekowe dodają przestrzeni miejskiej niesamowitego uroku, a postawione w mini ogródkach wyglądają jak przepiękne rzeźby.
Jak widać sztuka zakładania ogrodów w Holandii sporo różni się od naszej polskiej. U nas, niestety wszelkie puste przestrzenie zostają pokryte kostką, betonem lub asfaltem… Przed tak radykalnym pokryciem przepuszczalnego gruntu polecam wszystkim wizytę w jednym z holenderskich miasteczek. Jest to naprawdę niesamowita lekcja szacunku dla przyrody oraz pokaz możliwości ogrodniczych, czasem graniczących z akrobacją.
Tekst i fot. Agnieszka Hubeny – Żukowska